Minął już całkiem spory kawał czasu od kiedy zrezygnowałem z robienia doktoratu równolegle z pracą na etacie. Postanowiłem w końcu zebrać swoje przemyślenia na ten temat. Być może pomogą podjąć decyzję komuś, kto zastanawia się nad takim wyzwaniem, albo już jest w jego trakcie.
Rozpoczęcie studiów
Na doktorat zapisałem się latem 2014 roku na kierunek Automatyka i Robotyka, który był kontynuacją moich studiów magisterskich. Zajmowałem się tam badaniem algorytmów aktywnego tłumienia hałasu, które są używane między innymi w nowoczesnych słuchawkach. Jednocześnie pracowałem jako programista.
Warunkiem, abym zaczął studia III stopnia było uzyskanie zgody w pracy i na uczelni. Krążą pogłoski, że pracodawcy często są negatywnie nastawieni. Uważają, że to źle jeśli nie żyjesz w 100% swoją pracą. Ja akurat nie miałem takiego problemu. Co prawda nie dostałem zgody na redukcję etatu (inni doktoranci mieli np 60% albo 80% etatu). Miałem za to luźne godziny pracy, nie było problemów z braniem urlopów. Musiałem tylko wysyłać do lidera plan tygodnia tak, żeby pogodzić studia i obowiązki w projekcie.
Ciężka praca i brak kreatywności
Już od początku mogłem poczuć, że ciągnięcie dwóch srok za ogon będzie trudne. Na pierwszym roku jest najwięcej wykładów. Nie są one bezpośrednio związane z tematem studiów. Zajęcia, jak to zwykle na studiach, niektóre przydatne, inne po prostu trzeba zaliczyć. Jednocześnie od samego początku co tydzień chodziłem na konsultacje z promotorem, który dawał mi materiały do przestudiowania i zadania do wykonania. Ja na tych spotkaniach prezentowałem wyniki, mówiłem o problemach i zadawałem pytania. To jest oczywiście najważniejsza część studiów przekładająca się na zdobywanie wiedzy, kierunek rozwoju i publikacje. Do tego oczywiście dochodziły codzienne zadania programistyczne z pracy.
Efekt był prosty do przewidzenia – spędzałem cały dzień poza domem. Wychodziłem przed 7, wracałem o 21. A po powrocie często jeszcze siedziałem nad wzorami i symulacjami. Każdy dzień, łącznie z weekendami był po brzegi wypełniony obowiązkami. Coś takiego jak czas wolny praktycznie nie istniało. Oczywiście od początku wiedziałem na co się piszę i zbytnio mnie to nie przeraziło. Miałem motywację, żeby w tym wytrwać. Nawet szybko się przyzwyczaiłem do takiego życia.
Dużym problemem było dla mnie planowanie. Natężenie zajęć zmienia się w ciągu roku. W drugiej części semestru dochodzą nowe. Nie są one realizowane jak na magisterce według znanego wcześniej planu i rozłożone równomiernie. Tutaj tylko dostawaliśmy listę zajęć i szczątkowe informacje o ilości godzin, czy starcie zajęć. Problem jednak był taki, że 15 godzin nie było realizowane jako 1 godzina w tygodniu tylko na przykład 5 dni pod rząd po 3 godziny. Jeżeli dwa przedmioty są realizowane tego samego dnia, a jeszcze musisz iść do pracy to robi się problem. Dostałem radę od kolegi, który poszedł na doktorat rok wcześniej i również równolegle pracował. Mówił, żeby wyrabiać sobie nadgodziny kiedy na uczelni nic się nie dzieje. Jednak jeżeli nie wiesz co cię czeka, ciężko się przygotować. Poza tym projekt programistyczny też ma okresy wzmożonej pracy i przestojów. I czasem deadline wypadnie akurat kiedy na uczelni też dużo się dzieje.
Jakoś jednak mi to wychodziło i po kilku miesiącach zarówno promotor, jak i team lider byli zadowoleni z moich wyników. Niestety ja sam zadowolony nie byłem. Miałem wrażenie, że robię tylko rzeczy odtwórcze. Nie wykazuję własnej inicjatywy i kreatywności. Martwiło mnie to szczególnie w kontekście doktoratu, ponieważ docelowo miałem samodzielnie przeprowadzić jakieś badania i przedstawić swoje autorskie rozwiązania. Bałem się, że temat jest dla mnie zbyt trudny i nie będę w stanie zdobyć wiedzy pozwalającej dostrzegać nowe rozwiązania. Twierdziłem, że innym się tak wydaje, że dobrze mi idzie, bo się nie zagłębili w szczegóły. Typowy syndrom oszusta.
Z perspektywy czasu wiem, że nakładając na siebie takie obciążenia sam zabiłem swoją kreatywność. Codziennie miałem na głowie tyle spraw, że umysł nie miał czasu odpocząć, poszukać inspiracji w czymś zupełnie niezwiązanym, zaciekawić się. Może się to wydawać śmieszne, ale jak porzuciłem doktorat kreatywność szybko wróciła. Także w tematach trudnych.
Prowadzenie zajęć
Na drugim semestrze poza chodzeniem na zajęcia dochodzi także ich prowadzenie. Pewnie każdy z własnych czasów studenckich pamięta zarówno dobrych, jak i złych wykładowców. Ma również przemyślenia typu ja bym to zrobił tak. Poza tym dochodzi idealistyczne myślenie w stylu uchronię innych przed swoimi błędami, skupię się na tym co naprawdę przydatne i przede wszystkim nie będę wrednym bucem. Jak przychodzi co do czego, jednak kończy się tak:
Dostałem jedną grupę studentów I roku i miałem prowadzić z nimi laborki z techniki cyfrowej. W latach 70-tych w ten sposób projektowało się układy elektroniczne. W dzisiejszych czasach bramki logiczne, liczniki i przerzutniki zostały zastąpione układami procesorowymi i na co dzień są używane tylko w kilku specyficznych miejscach np. FPGA. Wiedziałem więc, że większość studentów nigdy nie będzie potrzebować tej wiedzy po ukończeniu studiów. Oczywiście przedmiot uczy też kilku ogólnych umiejętności takich jak projektowanie i uruchamianie układów, korzystanie z dokumentacji, czy wykorzystanie aparatury pomiarowej. Jednak tych rzeczy można by się równie dobrze nauczyć robiąc coś bardziej praktycznego. Mimo wszystko stwierdziłem, że nie jest tak źle. Jak dobrze pójdzie, to coś przydatnego jednak będę w stanie przekazać.
Jako student zdałem ten przedmiot bez problemu, jednak super wymiataczem nie byłem. Poza tym było to na I roku, więc zdążyłem większość zapomnieć. Aby być dobrym prowadzącym, musiałem mocno podnieść swoje umiejętności. W końcu na bieżąco muszę pomagać studentom w trakcie zajęć. Poza tym żeby dać zadanie studentom, musiałem umieć je samemu rozwiązać. Skutek był taki, że przerobiłem wszystkie zadania ze skryptu i książkę z teorią. Coś poszło nie tak, celem było raczej zachęcenie do tego studentów. Plusem na pewno był fakt, że tą pracę musiałem wykonać tylko raz na poczatku, a miała procentować także w kolejnych semestrach prowadzenia laborek.
Poza samymi zajęciami musiałem również prowadzić konsultacje. Największym problemem było tutaj dobranie terminu. Ze względu na pracę najbardziej mi pasowały godziny popołudniowe, które z kolei nie były na rękę studentom. Nie mogłem też zrobić konsultacji godzinę przed zajęciami, żeby oszczędzić czas na dojazdach. Musiałem przecież dać studentom czas na zastosowanie się do moich uwag. Same konsultacje to dosyć ciekawe doświadczenie. Studenci przynosili projekty swoich układów, które musiałem zaakceptować zanim zrealizują je na zajęciach. Miałem wrażenie, że wcale nie przychodzili tam po wiedzę, tylko raczej musieli to odbębnić narażając się na oceny, krytykę i złośliwości. Nigdy nic takiego ich nie spotykało. Wręcz przeciwnie – starałem się pomagać. Co więcej wielu wykładowców robi tak samo. Konstrukcja systemu edukacji i wpływ stereotypów jest jednak silniejszy, nie miałem szans z nim wygrać.
Doktoranci drugiej kategorii
Skoro jesteśmy przy stereotypach, na pewno nie biorą się one znikąd. Pracuje na nie wiele osób i również tego doświadczyłem. Doktoranci i tak są traktowani dużo lepiej niż zwykli studenci, ale czasem różne generalizacje, czy nawet złośliwości dalej występują. Niektóre można zaliczyć do kategorii klasyków np. jeden profesor nie odzywał się do mnie przez cały semestr i nie chciał mi podpisać indeksu mimo, że wystawił mi 5 z tego przedmiotu, bo zacząłem maila do niego od witam.
Jest jednak również stereotyp dotyczący doktorantów, którzy jednocześnie pracują. Są oni przez niektórych traktowani jako doktoranci drugiej kategorii. Uważa się ich za bardziej skłonnych do rezygnacji, mają mniej czasu na badania i mniej angażują się w życie katedry. Dlatego nie ma co wiązać z nimi większych nadziei i najlepiej zrobić im jeszcze pod górę, żeby sprawdzić czy wytrzymają. Dlatego ostatecznie wielu rezygnuje dodatkowo wzmacniając stereotypy.
Z tego powodu, jeżeli nie musimy, lepiej nie mówić, że jednocześnie pracujemy. A już na pewno nie powinniśmy stosować tego jako wymówkę w przypadku spóźnienia na zajęcia, albo nieoddania jakiegoś projektu.
Praca również utrudnia wszystkie uczelniane obowiązki biurokratyczne. Regularnie musiałem załatwiać jakieś wpisy do indeksu (mimo, że studia magisterskie dawno miały indeksy elektroniczne, doktoranci dalej chodzili z papierowymi), oraz nosić różne papiery do dziekanatu. Każde takie wyjście było dosyć stresujące. Żeby załatwić coś szybkiego na uczelni musiałem wyrwać się z pracy, odstać swoje w korkach, znaleźć miejsce parkingowe i jeszcze wyrobić się w czasie. Grafik był napięty do granic i obsuwa mogła skutkować jego kompletnym rozsypaniem. Poza tym załatwiając wpis nie miałem nigdy pewności, że zastanę szukaną osobę. A w dziekanacie tylko słyszałem, że nic się tymi studiami nie interesuję, bo przecież praca ważniejsza.
Efekt wakacji
Pierwszy rok studiów doktoranckich ukończyłem bez problemów i nawet całkiem mi się podobało. Do napiętego grafiku się przyzwyczaiłem. Wiele przedmiotów mimo, że z początku wydawały się stratą czasu, okazały się ciekawe. Walka o ideały musiała ustąpić rzeczywistości, ale z prowadzenia laborek też byłem zadowolony. W pracy naukowej dalej nie stworzyłem nic nowatorskiego, ale dużo się nauczyłem, robiłem zaawansowane rzeczy, a symulacje wychodziły całkiem dobrze. Wydawało się, że teraz już będzie tylko łatwiej. Nic bardziej mylnego, to właśnie wakacje były początkiem moich problemów.
W lipcu, kiedy nie musiałem chodzić na uczelnie, nagle zacząłem mieć ogromne ilości czasu. W dalszym ciągu chodziłem do pracy, ale odpadło tyle obowiązków, że czułem się, jakbym miał wolne. Bardzo mi się to spodobało i w październiku, kiedy zaczął się nowy rok akademicki, bardzo ciężko było mi się przestawić na stary tryb. Na drugim roku zajęć już miałem mniej, a do tego grupa laboratoryjna, którą dostałem się rozpadła. Z pracą naukową też się opuściłem.
W październiku 2015 również zmieniłem pracę. W dalszym ciągu nie było problemów, żebym równolegle chodził na uczelnię, ale trafiłem do bardzo ciekawego projektu i zabierał on coraz więcej mojego czasu i energii. Połączenie ambitnych zadań w pracy i większej ilości wolnego czasu z lekkim zastojem na uczelni sprawiło, że przez kilka miesięcy nie zrobiłem w związku z doktoratem kompletnie nic. W pracy z kolei dostawałem nowe obowiązki i stwierdziłem, że chcę się tym zająć na 100%. Tym bardziej, że ciężko by mi było już wrócić do realizacji obu tych celów jednocześnie. Ostatecznie zrezygnowałem ze studiów w lutym 2016.
Co bym teraz zrobił inaczej?
Po pierwsze nie ma sensu się katować. To, że będziemy w stanie chodzić na zajęcia i jednocześnie realizować obowiązki z pracy nie oznacza jeszcze, że uda nam się ukończyć studia. Celem jest zrobienie wartościowych badań, napisanie publikacji i obrona pracy. Do tego potrzebujemy czasu, spokoju i świeżego umysłu. Dlatego redukcja etatu mocno ułatwia sprawę. Wiąże się to oczywiście z redukcją dochodów, ale z pomocą może tu przyjść stypendium. Kolejnym możliwym ułatwieniem, z którego nie skorzystałem, jest praca zdalna.
Poza tym ważny jest dobry wybór tematu badań. Jeżeli chcemy badać coś wyjątkowo trudnego, czasochłonnego i w dodatku niszowego prawie na pewno praca nie pozwoli zrobić nam tego dobrze. Lepiej wybrać jakiś popularniejszy dział, ale w dalszym ciągu ciekawy i przydatny np. machine learning. Wtedy dużo czasu zaoszczędzimy nawet na samych narzędziach.
Szczególnie na początku, kiedy zabrałem się za realizację tematu, zdałem sobie sprawę z braków w mojej wiedzy. Nie miałem czasu na szlifowanie podstaw i zbudowanie solidnej bazy wiedzy. Kiedy idziesz na doktorat zdajesz sobie sprawę, że na studiach poznawałeś tematy po łebkach. Chodziło o to, żeby zdać i niektóre elementy można było olać. Poza tym po jakimś czasie nieużywania wylatują z głowy. Żeby prowadzić badania nad nowymi metodami, trzeba dobrze poznać istniejące i to nie tylko w swojej superwąskiej działce, ale w większym przekroju, aby potrafić ocenić możliwość przeniesienia ciekawego pomysłu do swojej dziedziny. Dlatego pierwszy rok doktoratu warto przeznaczyć na solidne przerobienie materiału ze studiów łącznie z zaawansowanymi tematami pomijanymi na magisterce. Oczywiście jeszcze lepiej wiedzieć wcześniej, że się pójdzie na doktorat i wykonać tą pracę już za pierwszym razem. Jednak życie studenckie często bierze górę i nie ma w tym nic złego.
Podsumowując, jeżeli chcemy skończyć doktorat jednocześnie pracując, musimy mieć w sobie dużo samozaparcia. Bez redukcji etatu jest to bardzo ciężkie do wykonania. Warto więc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcę poświęcić część pensji w imię nauki. W końcu pewnie i tak staniemy przed taką decyzją i powinniśmy być świadomi czego chcemy, zamiast ją odwlekać i zwiększać sobie obciążenia.
Poza tym musimy się nastawić na robienie tego dla własnej satysfakcji. Z samego robienia doktoratu, jak i później z dodatkowych literek przed nazwiskiem, bardzo często nie ma wymiernych profitów. Realizując doktorat musimy wręcz podjąć dodatkowy wysiłek i pokonywać przeciwności. Dlatego jeżeli motywuje nas do tego wizja nie wiadomo jakich korzyści, możemy się tylko zawieść.
4 marca 2018 at 23:32
Dzięki za podzielenie się wrażeniami. Sam rozważam PhD w przyszłości, perspektywa osoby już doświadczonej jest dla mnie bardzo interesująca.
5 marca 2019 at 13:56
Bardzo pomocny artykuł ! serdecznie za niego dziękuję 🙂 Stoję właśnie przed wyborem – przedłużyć umowę o pracę i dalej kontynuować doktorat ? Czy może zrezygnować z pracy i zostać tylko przy doktoracie. Biję się z tą myślą już długo, ale teraz widzę wystąpienie u siebie dokładnie tych samych przemyśleń i doświadczeń (jednak nie tylko ja tak mam), jak opisane powyżej. Myślę, że każda osoba, która chce poważnie traktować doktorat, a jednocześnie ma możliwość pracować w zawodzie, będzie musiała w pewnym momencie wybrać co jest dla niej ważniejsze. Pewna jestem pozostania przy doktoracie, pytanie tylko, czy nadal się katować i ciągnąć pracę dla paru stówek więcej, czy jednak oddać się wartościom nie materialnym, walcząc o poczucie spełnienia i dobry rozwój kariery zawodowej.
5 marca 2019 at 19:38
To życzę dobrej decyzji i wytrwałości 🙂
22 kwietnia 2019 at 00:13
Ja zrobiłem doktorat z informatyki właśnie po to, żeby mieć na wizytówce przed nazwiskiem dr inż. bo to robi wrażenie. Na jednych pozytywne, na innych negatywne, ale robi.
A potem zrobiłem studia MBA – dokładnie w tym samym celu.
Ani jedne, ani drugie studia nie wpłynęły nijak na moją karierę, bo nie miałem takiego w tym celu. Grunt, że moja wizytówka z tymi tytułami wygląda teraz zajebiście.
23 września 2019 at 09:53
Właśnie się nie dostałem zmienili zasady nawet podwoili liczbę osób egzaminujących. życzę im oby mieli mało chętnych.
2 listopada 2024 at 23:15
Właśnie zastanawiam się nad początkiem doktoratu. Wprawdzie z zupełnie innej dziedziny, ale problemy będą podobne. Dziękuję za ten post. Otwiera oczy na wiele potencjalnych problemów.